Podszedł do opartej o ścianę łopaty. Westchnął głęboko i splunął w garść. Roztarł ślinę między palcami i żylastą dłonią chwycił trzonek narzędzia. Z podwiniętymi rękawami brudnej, flanelowej koszuli, pomimo kilkustopniowego mrozu niemal rozebrany, skierował swoje kroki ku koledze, który prawie niewidoczny, miarowymi ruchami wygarniał zmarzniętą ziemię na łopatę i szerokimi łukami wyrzucał za siebie... poza wykopywany właśnie rów. Stanął tuż obok niego, splunął ponownie i znów ciężko westchnąwszy schylił się do pierwszej grudy ziemi. Zawartość łopaty poszybowała za plecy i rozsypując po drodze, uderzyła o zmarznięty grunt. Pracował kilka minut w milczeniu, co jakiś czas spoglądając na kolegę, który równie ciężko jak on wygarniał ziemię i powiększał wykopywany rów.
Nie upłynęło więcej niż dziesięć minut, gdy postanowił zrobić przerwę. Odrzucił szpadel i oparł plecy o krawędź rowu. Z tylnej kieszeni drelichowych spodni wyjął pomiętą paczkę papierosów bez filtra. Zapalił jednego, zaciągnął się głęboko i podał paczkę koledze.
- A Ździch dzisiaj nie przyjdzie - zagadnął kompan.
- Nie przyjdzie. Aresztowali go rano - rzekł spokojnie wydmuchując w zimne, grudniowe powietrze chmurę białego dymu.
- Stało się co, czy jak - kompan był wyraźnie poruszony wiadomością.
- Wczoraj w nocy zadźgał swoją starą.
- Zadźgał w końcu tę starą rurę? Toć powinni mu dać nagrodę a nie aresztować chłopa...
A powiedział chociaż za co? - towarzysz uśmiechnął się i zaciągnął mocno papierosem.
- Że niby jakieś krótkie historie pisała...